Piłka Nożna

Liga Angielska od zawsze gwarantuje duże emocje, gdyż losy mistrzostwa często pozostają nierozstrzygnięte do samego końca – czasami wręcz do ostatnich sekund (pamiętny sezon 2011/2012 i dwa gole Manchesteru City w doliczonym czasie gry, które przyniosły temu zespołowi pierwszy od 1968 roku tytuł mistrzowski). Tegoroczny sezon również nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem, gdyż szansę na ostateczny triumf w dalszym ciągu zachowuje kilka zespołów. Nowością są jednak nazwy tych ekip.

Angielską piłką od lat rządzi tzw. „Wielka Czwórka”: Manchester United, Chelsea Londyn, Liverpool i – tradycyjnie wymieniany na czwartym miejscu – Arsenal Londyn. W tym sezonie zespoły te zasługują raczej na miano „Wielkiego Rozczarowania”. Manchester United w dalszym ciągu nie doszedł do siebie po osieroceniu przez Fergusona, Chelsea przez długi czas niebezpiecznie balansowała na granicy strefy spadkowej, zaś w Liverpoolu najmocniej błyszczy... trener na konferencjach prasowych. Honoru Wielkiej Czwórki próbuje co prawda bronić Arsenal, ale szansa na wygranie tytułu przez chłopców Wengera jest już raczej czysto matematyczna – powoli przestają w to zresztą wierzyć nie tylko bukmacherzy (kurs na ich końcowy triumf wynosi obecnie 5.75), ale również sami kibice Kanonierów.

Sensacja? To za małe słowo

Leicester City. Jeżeli ktoś w zeszłym roku powiedziałby, że to właśnie ta ekipa po 29 kolejkach będzie liderem Premier League, to w najlepszym wypadku zostałby określony mianem typowego Janusza, który nie ma zielonego pojęcia o piłce nożnej. No bo jak to? Przecież mówimy o zespole, który w poprzednim sezonie wrócił do najwyżej klasy rozgrywkowej po dziesięciu latach przerwy i zajął dopiero czternastą pozycję. Tymczasem do końca tegorocznych rozgrywek pozostało zaledwie osiem kolejek, a drugi w tabeli Tottenhamem traci do ekipy z Leicesteru już pięć punktów. Sensacyjne mistrzostwo wisi zatem w powietrzu i podopiecznym Claudio Ranieriego pozostała jedynie ostatnia prosta, ale nie od dziś wiadomo, że najtrudniejsze są zawsze ostatnie kilometry. Pamiętajmy jednak, że choć wielu już wcześniej zwiastowało rychłe zacięcie maszyny z Leicesteru, to ona tymczasem mknie dalej, napędzana w dużej mierze golami Vardy'ego (19 trafień, lider klasyfikacji strzelców) i Mahreza (15 goli, piąta pozycja na liście).

Kto może zatrzymać sensacyjny marsz Leicesteru po mistrzostwo? Na chwilę obecną głównym kandydatem jest oczywiście Tottenham, który jednak w ostatniej kolejce znacznie skomplikował sobie sytuację, gdy przez ponad pół godzin nie potrafił wykorzystać przewagi jednego zawodnika i zaledwie zremisował na własnym boisku z Arsenalem. Taki rezultat nie ma prawa cieszyć żadnej z ekip... no, może poza tą z Leicesteru. Złośliwi mówią wręcz, że były to pierwsze w historii derby północnego Londynu, które wygrał zespół z innego miasta. Dużo w tym prawdy, ale nie można jeszcze skreślać ekipy Mauricio Pochettino, bo to w końcu tylko pięć punktów straty. Wyprzedzenie w tabeli odwiecznych rywali z Arsenalu smakuje słodko, ale nawet w połowie nie tak dobrze, jak zdobycie upragnionego mistrzostwa.

Bo piłka jest nieobliczalna

Sienkiewicz napisałby zapewne, że sezon 2015/2016 był to dziwny sezon, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały klęski wielkich zespołów i nadzwyczajne rozstrzygnięcia w Premier League. I miałby rację. Wyścig po mistrzowski tytuł, który rozgrywa się między Leicester City, Tottenhamem i Arsenalem? Jamie Vardy o włos od zdobycia korony króla strzelców? Na naszych oczach pisze się historia tak szalona, że nawet scenarzyści z Hollywood uznaliby ją za zbyt nieprawdopodobną.