Z życia wzięte

Jeżeli poruszyły Twoje serce pocztówki wysyłane przez znajomych z Grecji, jeżeli uległeś urokowi tamtejszej przyrody, zachwyciło Cię jedyne w swoim rodzaju kaskadowe budownictwo, a oliwki są Twoim ulubionym dodatkiem do posiłku, to znak, że musisz zaplanować podróż właśnie w te rejony. Albo nie, jedź na żywioł. Na pewno się nie zawiedziesz.

Archipelag Cykladów składa się z ponad dwustu wysp i wysepek, rozsianych w południowo-zachodniej części Morza Egejskiego. Ci, którzy choć raz odwiedzili Grecję, na pewno jeszcze wrócą, zwiedzając wszystkie ważniejsze wyspy archipelagu. A jest co zwiedzać, bo słyną one z różnorodności, toteż każdy na pewno znajdzie swoją ulubioną. Ja zakochałam się w Santorini. I nie dlatego, że to jedyna grecka wyspa jaką zwiedziłam, lecz dlatego, że urzekła mnie swoim wulkanicznym charakterem, pobudzającym wyobraźnię, niekiedy budzącym grozę. Jej historia zaczęła się ponad 3500 lat temu, kiedy to trzęsienie ziemi i wybuch wulkanu spowodowały zatopienie wyspy Strongili, która pozostawiła po sobie boczne, wyższe fragmenty ziemi w postaci większych wysp i małych wysepek. Do dziś pozostałości wybuchu owego wulkany wydobywa się z dna morza w postaci pumeksu. Po wybuchu przez kilkaset lat wyspy były niezamieszkane, aż do 1100 r. przed naszą erą, kiedy to znów zawitało na nich życie. Tak pokrótce wygląda historia archipelagu, a tym samym mojej ukochanej wyspy.

Pierwszy raz pojechałam w te rejony w 2007 roku, i choć przyzwoitość i ciekawość świata nakazuje poszerzanie horyzontów, odkrywanie wciąż nowego, to Santorini przyciąga mnie jak magnes. Ostatnio odwiedziłam ją z Rainbowtours w ubiegłym roku. Kierując się wspomnianą chęcią zwiedzania postanowiłam skorzystać z opcji łączącej pobyt na Mykonos i urlop na Santorini. Pozwoliło mi to na zobaczenie wyspy pelikanów, i odwiedzenie znanych mi już zakamarków Santorini. Mykonos, tak jak piszą w przewodnikach, faktycznie tętniła życiem wszelakim. Masa klubów odwiedzanych przez bardzo różnorodnych turystów, dyskoteki i oblegane puby, ale też miejsca odludne, spokojne i ciche. I choć oglądanie zespołu klasztornego sprawiało mi ogromną radość, to serce wciąż nie mogło się doczekać transferu do miejsc już znajomych.

Spacer po Santorini zaczęłam od powrotu do Thiry, która uważam, powinna być wzorem dla każdej ze stolic. Niewielkie miasteczko będące stolicą wyspy znajduje się na klifie, z którego rozpościera się przecudny widok na morze. Tak jak w każdym greckim miasteczku, wąskie uliczki i biało niebieskie domki zapierają dech w piersiach, jednak ich usytuowanie sprawia, że Thira jest dla mnie miejscem wyjątkowym. W dodatku bardzo sprawiedliwym w moim mniemaniu, gdyż niemal każdy ma równie piękny widok z okna. A to za sprawą kaskadowego usytuowania budynków na trzystumetrowym klifie. Kaskadowa budowa miast ma swoje plusy i minusy, wśród których za największe uważam piękne widoki i brak smogu oraz tysiące schodów, których na co dzień nienawidzę, ale Santorini wybaczam. Tym bardziej, że zwieńczeniem Thiry jest Firostefani, które jest punktem obowiązkowym. Wartym zobaczenia jest też miasteczko Oia. Prawdopodobnie najpiękniejsze greckie miasteczko, pełne typowej, greckiej zabudowy, maleńkich kafejek, wąskich uliczek i osiołków po nich spacerujących. W Oia znajduje się najczęściej chyba fotografowany kościół, odbudowany po trzęsieniu ziemi w połowie ubiegłego wieku zamek oraz cała masa kapitańskich domów. Brak jedynie plaży z prawdziwego zdarzenia, na której można by zażyć kąpieli słonecznych i morskich, choć niektórzy nawet na małym skrawku ?plaży? w Oia odpoczną.

Niewątpliwą zaletą wyspy jest jej niewielki rozmiar. 12 km. szerokości i 18 km. długości sprawia, że bardziej ambitni zwiedzą ją w kilka dni. Ponad to można swoją podróż planować lub nie, nawet chaotyczne zwiedzanie zaskutkuje poznaniem wyspy, toteż nie trzeba się przejmować pominięciem na swojej drodze ważnych punktów turystycznych. Generalnie Santorini dla mnie pachnie. Pachnie morzem, wolnym życiem, beztroską i wiatrem. Spokojem, którego szukam po całym roku pracy.